Dlaczego Linux? Czy warto? Łatwo czy trudno?... Być może tu znajdziesz odpowiedź.
Tytułem wstępu.
Wczoraj straciłem ładnych kilka godzin, usiłując pójść w ślady Pana dżona, i napisać coś motywującego do migracji na Linuksa. Po bezskutecznych, siermiężnych próbach, w końcu do mnie dotarło, że ani nie jestem mówcą motywacyjnym, ani nie ma możliwości dotarcia do osób zbyt gnuśnych, aby podjęły choćby najdrobniejsze działanie. Dlatego ograniczę się jedynie do zadania kilku dość retorycznych pytań.
Do wszystkich: jak chcesz naprawiać świat, jeśli nie potrafisz/nie masz ochoty niczego zmienić na własnym podwórku? Chcesz aby świat się zmienił ale Ty, pozostaniesz bez zmian?
Do blogerów: jeśli nie stać Cię na odrobinę wysiłku intelektualnego, pozwalającego na wyrwanie się z objęć Billa Gatesa, to co masz do zaoferowania czytelnikom, w dowolnym obszarze Twojej publicystyki? Na ile można zaufać Twoim zdolnościom poznawczym, skoro nie potrafisz sobie poradzić z przyswojeniem kilku - dość prostych - informacji?
Teraz mogę przejść do właściwego tematu.
Kto zauważył, że od lat, Windows, podczas startu, wita go słowem "Zapraszamy"? Mnie to niesłychanie irytowało gdzieś od roku 2003, kiedy to zaczęła się moja przygoda z Internetem. Czy to powitanie, jest przypadkowe, wynika z uprzejmości producenta? Zapraszanie mnie do korzystania z mojej własności, nie jest uprzejmością. Raczej bezczelnością, ale coś takiego, musi mieć swój cel. Jaki? Dosyć oczywisty: delikwent od samego początku, jest ustawiany w roli petenta we własnym domu. Jeśli uważasz, że ta teza jest naciągana, to świadczy jedynie o niskim poziomie samoświadomości. To też ma swoje przyczyny, ale wykracza poza temat najbliższych, moich wpisów. Dla mnie, cała ta sytuacja, wystarczyła do zmiany systemu na prawdziwie wolny. Faktycznie, otrzymałem coś więcej.
Linux to nie tylko darmowy system operacyjny. To także wartości, jak np: przejrzystość i krocząca w ślad za nią uczciwość. Trudno nie zauważyć potężnego ładunku uczynności. Nie ma tu zbyt dużo miejsca na chciwość. Korzystanie i udzielanie się w inicjatywach skupionych wokół ideologii open source, tworzy całkiem dobre środowisko rozwoju dla w/w cnót, oraz wielu innych, jak np: życzliwość, pracowitość, bezinteresowność, staranność itp.
Używając i promując Linuksa, przeciwstawiasz się wielkiemu kapitałowi, manipulacji, korupcji, wykluczeniu technologicznemu i robisz to naprawdę. W końcu masz szansę działać skutecznie, zamiast tylko narzekać, szukać wymówek i oczekiwać, że wszystko zrobi za Ciebie ktoś inny.
Czy Linux jest trudny?
Opinia całkiem oderwana od rzeczywistości. Owszem, są dystrybucje (odmiany Linuksa), nastawione na "geek'ów". Tu, można by wymienić: Gentoo, Arch czy nawet Slackware. Niektórzy, dodaliby zapewne Debiana, ale zarówno Debian jak i Slackware, potrafią być dosyć przyjazne dla użytkownika początkującego, na swój własny sposób.
Od czasów, o których wspomniała Pani Wiórkiewicz, wiele się zmieniło, ale trzeba zauważyć, że wtedy, również Windows miał całkiem sporo "za uszami", jeśli chodzi o stwarzanie problemów. Do najpospolitszych należały słynne "ekrany śmierci", niekompatybilność wsteczna, o wirusach nie wspominając. Żaden z nich nie dotyczył Linuksa. Dwa ostatnie, do dziś trapią Windowsy i raczej trudno wytykać je Linuksowi. Wprawdzie w najciemniejszych zakamarkach Internetu, krążą opowieści o tym, że wirusy na Linuksa mogą istnieć, ale podobnie jak Kowida, nikt nigdy takiego nie widział.
Sam proces instalacji systemu, później instalacji dodatkowego oprogramowania, często określany jako "instalacja pakietów", różnie jest rozwiązywany w różnych dystrybucjach. Jeśli komuś zależy, powinien wybrać taką, która na prostotę tych elementów kładzie największy nacisk. Wtedy może się okazać, że Linux jest łatwiejszy niż Windows.
Skąd więc powszechna opinia, jakoby Linux był trudny? Wynika głównie z przyzwyczajeń, wniesionych z Windows, braku zdolności użytkownika do adaptacji, wygórowane oczekiwania - często spowodowane opiniami fanatycznych a mało doświadczonych użytkowników Linuksa. Kiedyś spotkałem się z nienawistnym (wobec Linuksa) komentarzem, że jest wybitnie dziadowskim systemem, bo "nie obsługuje plików .exe". Trudno się nie roześmiać na tak bzdurną opinię. W tej chwili mogę napisać plik ".exe", i odpalić go na Linuksie. Niestety, nie pójdzie on na Windowsie. Tzn. Też pójdzie, ale trzeba go tam skompilować i vice-versa. Prawdą jest jednak, że i taki proces najczęściej nie jest możliwy w przypadku bardziej zaawansowanych aplikacji. Winą należy obarczyć twórcę/ów aplikacji dla Windows i samego Windowsa, który ukrywają szczegóły implementacji, lub w ogóle - całość, co uniemożliwia "przetłumaczenie" kodu na zrozumiały dla Linuksa. W efekcie, próba kompilacji czy uruchomienia oprogramowania napisanego dla Windowsa, na Linuksie, przypomina próbę jazdy samochodem benzynowym, lejąc do niego olej napędowy.
Dojenie użytkowników.
Jako użytkownik Windowsa, płacisz za niego na różne sposoby. Nawet jeśli używasz pirackiej wersji, płacisz prywatnością a i tak jesteś "złodziejem". Któregoś razu, jeden z CEO Microsoftu, raczył podzielić się złotą myślą ze swoim audytorium: Jeśli już musicie kraść, kradnijcie Windowsa. Nie wiem jak Wy, ale gdybym jeszcze używał tego systemu, w tym momencie bym zakończył tę chorą przygodę.
Kiedy kupujesz sprzęt, płacisz odpowiednio wyższą cenę za wbudowanego Windowsa. Jeśli jednak chcesz kupić gotowy sprzęt z Linuksem, to istnieje wiele firm, w tym bardzo renomowane (jak Dell), które chętnie sprzedadzą Ci coś takiego, wraz z serwisem. Temat wart osobnego wpisu, ale jeśli chcesz wybrać właśnie taki model relacji z Linuksem, daj znać w komentarzach a zajmę się tematem jako następnym. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby zgłębić problem samodzielnie.
Aktualizacje w Windows, spełniają szczególną rolę. Najbardziej oczywistą jest samo dojenie, o czym wspominał Pan dżon, ale to nie koniec ich "uroku". Działają podobnie jak socjotechnika "stopy w drzwiach", znana w psychologii lub "lejka" - z marketingu internetowego. Powoli, małymi kroczkami, użytkownik jest prowadzony w pożądanym kierunku i stopniowo pozbawiany oczywistych praw, pieniędzy i prywatności. Jest to również metoda na usunięcie różnych usprawnień, wprowadzonych do systemu przez użytkownika a nieakceptowanych przez producenta, lub inne, powiązane podmioty o szemranej agendzie.
Jako użytkownik Linuksa, możesz mieć system supernowoczesny - w kroczących modelach wydań, lub bardziej tradycyjny, z nowymi wydaniami planowanym na różne sposoby. W obu przypadkach, otrzymujesz aktualizacje bezpieczeństwa i/lub krytyczne dla stabilności systemu. Możesz jednak i tego nie chcieć. Wtedy najlepiej wybrać dystrybucję taką jak np. Slackware, która wszystko zostawia na Twojej głowie. Można też zablokować wszystkie, lub wybrane aktualizacje. Jest to proces nieco trudniejszy i raczej bym go nikomu nie polecał.
Gry na Linuksie.
Tu trzeba przyznać punkt dla Windowsa i pominąć fakt, że nie jest to wina Linuksa a producentów gier, dla których jest za mało kasy do zgarnięcia na tej platformie. Sytuacja będzie prawdziwa tak długo, jak długo masy użytkowników desktopów, będą cierpieć na Syndrom Sztokholmski i nadal używać Windowsa.
Ale na Linuksie da się grać w nowoczesne gry, choć nie we wszystkie. Ułatwiają to takie platformy jak: Steam, GOG, Humble Bundle, Itch, oraz Lutris, Proton i Wine. Nie będę ukrywał, że nieco przypomina to zawiązywanie buta glizdą, ale też nie jestem graczem i moja opinia może nie być wiarygodna w tej materii.
Atuty Linuksa.
O braku wirusów już wspominałem ale z tym wiąże się brak zbędnego obciążenia systemu, wymagającymi programami antywirusowymi, gdzie przy okazji dochodzi do kolejnego dojenia. Wprawdzie można znaleźć darmowe rozwiązania tego rodzaju, ale skuteczność jednych i drugich, jest dyskusyjna.
Linux jest także wolny od wiecznego procesu defragmetnacji. Przyczyna jest prosta: w Linuksowych systemach plików, fragmentacja nie występuje, więc nie ma czego defragmentować. Bonus: mniejsze zużycie dysku i energii.
Funkcjonalność.
Środowiska graficzne w Linuksie są czymś, co może sprawić, że mózg użytkownika Windows eksploduje. Dla takiego delikwenta świat jest... płaski (bez skojarzeń z płaską Ziemią). Jeden pulpit i to wszystko. Aby odseparować różne formy aktywności, trzeba tworzyć osobnego użytkownika a i tak separacja jest niepełna. W Linuksie, użytkownicy są doskonale odseparowani od siebie i tylko administrator może zobaczyć co oni tam mają. Jednakże nie ma potrzeby uciekać się do tak drastycznych środków, jeśli chcesz pogodzić pracę, hobby, rozrywkę inne aktywności, w ramach jednego użytkownika.
Prawdopodobnie najlepszą metodą takiej separacji, jest tworzenie "Aktywności" w ilościach... chyba nieograniczonych, ale nie jestem pewien. Nie sprawdzałem. Możesz przełączać się między nimi, za pośrednictwem myszki albo skrótu klawiszowego a pliki na pulpitach ani otwarte aplikacje nie będą się mieszały. Każda aktywność to jakby inny komputer. Może również wyglądać inaczej.
Mniej skuteczną metodą jest użycie wirtualnych pulpitów. Możesz ich mieć do 64, co jest absurdalne, ale nikt Ci nie zabroni. Są dokładnie tym, co mówi nazwa: wirtualnymi pulpitami i do pewnego stopnia, są od siebie odseparowane. Ułatwia to wielowątkową pracę, albo... ukrywanie tego, co właśnie robisz. Na jednym pulpicie możesz mieć uruchomiony edytor i przeglądarkę z zaczętym artykułem, a na innym - arkusz kalkulacyjny i udawać, że zajmujesz się pracą, gdy naprawdę piszesz artykuł. W razie kontroli żony, błyskawicznie przełączasz się na właściwy pulpit i zgrywasz pracusia. Pulpity i aktywności można ze sobą łączyć.
W przeciwieństwie do Windows, masz do wyboru wiele środowisk graficznych. Poczynając od podobnych do Windows, kończąc na całkiem odmiennych, niczym z filmu sci-fi. Jedne kładą nacisk na wydajność (obciążenie systemu), inne starają się zapewnić wybrane funkcjonalności. Jeszcze inne dbają głównie o wygląd a kolejne znów starają się o uzyskanie pewnej równowagi pomiędzy wybranymi czynnikami. Same środowiska graficzne to temat, którego nie sposób wyczerpać w jednym artykule.
Wygląd.
Linux może wyglądać jakby przybył wprost z kosmosu, może wyglądać po prostu pięknie a może wyglądać obskurnie albo nawet wcale nie wyglądać. Wszystko zależy od Ciebie. Z pewnością efekty pulpitu są czymś, co wyróżnia Linuksa spośród wszystkich systemów. Dotyczą głownie wyglądu okien i sposobu przełączania aktywności/pulpitów wirtualnych. Może to przybierać bardzo różne formy. Ot choćby taki:
Autor nawalił tyle efektów, że już karta graficzna mu nie wyrabia, ale zaprezentował tylko znikomą część możliwości. Np. oprócz pulpitów na ścianach sześcianu, można mieć jeszcze na suficie i na podłodze. To wcale nie musi być sześcian. Może być 64-powierzchniowa bryła. Może być Kulą, walcem i kto wie, czym jeszcze. Poza "gumowym oknem" nie pokazał też całego szeregu możliwości związanych z samym wglądem i zachowaniem okien. Ja również, nawet nie spróbuję wyliczać. Najlepiej użyj wyszukiwarki YouTube i szukaj: linux desktop effects a przeglądaniu nie będzie końca.
To nie jest tak, że otrzymujesz jakąś pulę stałych efektów. Owszem, ich liczba jest ograniczona i są domyślnie skonfigurowane. Możesz je łatwo włączać i wyłączać klikając, oraz ustawać parametry poszczególnych efektów. Zabawa w sam raz dla początkujących. O ile Twój sprzęt podoła. Jeśli nie, Linux oferuje także rozwiązania dla minimalistów, lub dla wysłużonych maszyn, które mogą przeżyć drugą młodość. Tu, prym wiedzie AntiX, ale na nim sprawa się nie kończy. Można osiągnąć nawet większą wydajność z niemal dowolną dystrybucją, używając odpowiedniego środowiska graficznego, np. Openbox i podobnych. To już dla nieco bardziej zaawansowanych, ale i wymagania sprzętowe podobne jak do pracy z samą konsolą.
Linux a dostępność oprogramowania.
Od wielu lat, nie potrzebuję niczego, co zmusiłoby mnie do użycia Windowsa. Jest sporo alternatyw dla Office. Nawet takie, które są w pełni zgodne z jego formatem. Zaawansowanych programów do różnego rodzaju grafiki, jest spory wybór. To samo dotyczy tworzenia i edycji wideo. Edycja muzyki i audio, generalnie kuleje na obu systemach i zazwyczaj pula jest podobna (jeśli chodzi o darmowe oprogramowanie). Zatrzęsienie przeróżnych odtwarzaczy AV. Są i programy z rodziny AutoCad (czy jak mu tam). Prostych edytorów, czytników różnych formatów, komunikatorów i przeglądarek internetowych, wybór prawdopodobnie taki sam. W razie ostateczności, można użyć WINE, albo podobnego oprogramowania i próbować uruchomić aplikacje przeznaczone dla Windows. Czasem to się udaje z pełnym sukcesem, czasem funkcjonalność jest ograniczona a czasem... szkoda gadać.
Nie musisz niczego instalować.
Aby w ogóle spróbować Linuksa, potrzebujesz jedynie płyty DVD, lub pendrive'a pozwalającego umieścić obraz ".iso" o wielkości od 2GB do 4GB. Rzadko większego o ile w ogóle potrzeba większego. W tym celu trzeba pobrać upatrzony obraz ".iso", zwany często "LiveCD" lub podobnie, nagrać go na nośniku i z niego uruchomić komputer. Tak samo, jak to dzieje się przy instalacji systemu, ale nie ma powodu, żeby posuwać się tak daleko. Taki Linux to w pełni funkcjonalny system, choć z drobnym ograniczeniami. No bo jak na płycie DVD, zainstalować coś nowego? To niemożliwe, ale już na odpowiednio przygotowanym i pojemnym pendrive - całkiem realne. Są nawet dystrybucje przeznaczone wyłącznie do takiej pracy. Tu, prawdopodobnie powinienem wymienić Tails Linuksa, który ma ambicję być "niewidzialnym".
Tak pozyskany Linux, pełni też rolę instalatora systemu i od przeglądania do instalacji można zwykle przejść jednym kliknięciem. Jak nagrać obraz ".iso", opiszę w kolejnych artykułach.
Dobrym pomysłem jest także instalacja (na Windowsie) wirtualnej maszyny (np. darmowy VirtualBox) i zainstalowanie na niej Linuksa. To już niewiele różni się od prawdziwego użytkowania, choć różnice wciąż istnieją. Zaletą jest to, że obejdzie się bez dodatkowego nośnika. Trzeba tylko pamiętać, że taka metoda, wiąże się ze zwiększonym użyciem zasobów komputera. Windows ma swoje narzuty, mszyna wirtualna swoje a Linux ma swoje wymagania. Na starych, słabych maszynach to się może nie udać, ale też nie grozi żadnymi "powikłaniami". Najwyżej komputer się zawiesi, w co też trochę wątpię.
Instalacja na prawdziwej maszynie.
Można to zrobić na kilka sposobów, ale - jak sugerował Pan dżon - należy zarchiwizować dane, które chcemy zachować. Dotyczy to nie Linuksa, ale każdego systemu, przy każdej, potencjalnie ryzykownej operacji. Dodałbym tylko, że dodatkowym nośnikiem nie musi być wcale dysk SSD. To może być nieco tańszy (choć wolniejszy), zewnętrzny dysk twardy. Warto się zastanowić, bo np. Windows XP, nie widzi nawet tego ostatniego. O SSD nie ma co nawet wspominać.
Jeśli ten, kto instalował Twojego Windowsa miał rozum, to podzielił dysk na partycje (dyski logiczne). Na jednej umieścił system a drugą uczynił miejscem przechowywania plików. Wówczas wystarczy tylko się upewnić, że dane (np. zdjęcia) znajdują się na niej i nie potrzeba żadnego, zewnętrznego nośnika. Taka sytuacja byłaby niemal idealna. Teraz wystarczy zastąpić instalację Windowsa, instalacją Linuksa i gotowe. Ten typ instalacji jest w pełni wspierany przez instalatory Linuksa i można go z łatwością wyklikać bez żadnej, fachowej wiedzy.
Alternatywą jest podwójny rozruch (dual boot). Polega na tym, że zachowujemy Windowsa i "za nim", na drugim dysku (nigdy przed), instalujemy Linuksa. Nieco trudniejsze rozwiązanie, też wspierane przez Instalatory Linuksa, ale trzeba jakoś pozyskać miejsce. Albo przenosimy dane z drugiej partycji na dysk zewnętrzny, albo zmniejszamy drugą partycję, aby uzyskać miejsce dla Linuksa. Robiłem to wielokrotnie, ale operacja jest nieco ryzykowna i czasem prowadzi do problemów, które objawiają się w dziwny sposób. Odradzam.
Linux nie jest doskonały.
Według mnie, największą krzywdę potencjalnym użytkownikom Linuksa i jego społeczności, wyrządzają fanatyczni a mało doświadczeni wyznawcy Linuksa. To bardzo dobry system, ale nie widzę podstaw do twierdzenia, że jest lepszy albo gorszy od Windowsa. To różne systemy, różne rozwiązania tych samych rzeczy i tyle. W obu systemach należy liczyć się z problemami a ignorancja użytkownika jest główną przyczyną awarii w obu systemach.
Słabe punkty Linuksa.
Paradoksalnie, zbyt duży wybór potrafi przyprawić o ból głowy. W efekcie, często dochodzi do sytuacji, że zainteresowany nie znalazł dystrybucji, która idealnie spełnia jego oczekiwania.
Użytkownik Windowsa, podchodzi do Linuksa z zestawem często absurdalnych oczekiwań. Choć to nie jest wina Linuksa, te oczekiwania często nie zostaną spełnione.
Z obu powyższych wynikać może szereg problemów związanych ze stabilnością lub nowoczesnością, czy nastawieniem na określone funkcjonalności, z pominięciem innych.
Jedyną, skuteczną receptą jest po prostu cierpliwe testowanie dystrybucji, zamiast godzić się z pierwszymi, często przypadkowymi doświadczeniami.
Trudno mi mówić o słabościach Linuksa z tego powodu, że mam specyficzne podejście. Od zawsze lubiłem eksperymenty i pewnie pójdę do piekła, za znęcanie się nad "pingwinami". Swego czasu nawet używałem nicku "kernelpanic". Niektórym może to wiele powiedzieć na mój temat. Niemniej, dla mnie, problemy w Linuksie to naturalna rzecz. Jeśli ich nie ma, to już ja się o nie postaram. W związku z tym sam złapałem się na poglądzie, że Linux bywa niestabilny.
W Windows tego nie miewałem, bo jak niby mam skompilować własne jądro Windowsa? Zwłaszcza takie, które jest idealnie "skrojone" pod mój procesor i resztę sprzętu i które w pełni wykorzystuje jego potencjał? Jak powywalać z niego wszystko, czego nie potrzebuję, albo czego obsługi nie chcę mieć? Jak wywalić i to, czego wywalać nigdy nie powinienem był? Jak pozmieniać mu skrypty startowe? Jak zainstalować kilka środowisk graficznych jednocześnie? Oj, długo można wymieniać. Jeśli chodzi o Windows, wszystko tu jest "proste" bo po prostu ani Ci tego nie wolno, ani się nie da i nawet nie przyjdzie Ci do głowy. Tego rodzaju stabilność, zapewni Ci chyba każda dystrybucja Linuksa, "prosto z pudełka".
Jak wybrać Linuksa?
Kolejny temat rzeka. W krótkich, żołnierskich słowach: Zastanów się czego naprawdę potrzebujesz i z czego jesteś w stanie zrezygnować, choć tak naprawdę wszystko "wyjdzie w praniu". Znajdź swoje ulubione źródła w sieci i poczytaj sobie charakterystyki, recenzje i bardziej subiektywne opinie. Ja używam tylko jednego źródła i traktuję je jako dostawcę nowinek: DistroWatch
Jest tam wszystko, czego możesz potrzebować. Od w/w informacji, po adresy blogerów, którzy zajmują się recenzjami i Linuksem w ogóle.
Nie bierz niczego za pewnik. To, na co ktoś, gdzieś narzeka, dla Ciebie może działać znakomicie. Bądź Cierpliwy/a w wybrzydzaniu i nie krępuj się. Nie bierz ślubu z dystrybucją a rozwód niech będzie bezbolesny i szybki. Powroty do starych miłości są równie częste jak powyższe. W końcu znajdziesz swoją "połówkę" i pewnie nie będzie doskonała. Wtedy dopiero weź ślub, poznajcie się dobrze a okaże się, że "kłótnie małżeńskie", wynikały z Twojej winy. Ale groźba "rozwodu", niech zawsze wisi nad głową biednego pingwinka.
Podsumowanie.
Jeśli nie jesteś doświadczonym użytkownikiem Linuksa, prawdopodobnie wszystko co wiesz na ten temat, jest tylko jakąś karykaturą stanu faktycznego. Nawet jeśli już się z nim zetknąłeś, ta zasada obowiązywać będzie jeszcze długo. Wiele zależy od Twojej dociekliwości i od Twoich wymagań. Jeśli potrzebujesz Linuksa do takich zastosowań jak: pisanie tekstów, przeglądanie Internetu, korzystanie z multimediów, obróbka zdjęć itp. To prawdopodobnie każda, napotkana dystrybucja spełni Twoje oczekiwania. Jeśli masz trochę bardziej profesjonalne wymagania pod względem tworzenia grafiki, tworzenia i obróbki audio i video, programowania, to wybór wymaga pewnego namysłu. Jeśli chcesz przy tym "grzebać pod maską", to trzeba już wybrać coś trudniejszego, mniej intuicyjnego, bardziej nastawionego na konsolę.
ZGŁOŚ NADUŻYCIE